Kim byłby Szekspir, gdyby przyszło mu żyć obecnie? Billem „Shake’em” Spearem, dostarczycielem scenariuszy popularnych, ociekających krwią, seriali telewizyjnych (i powstających na ich bazie gier komputerowych)? Nobliwym (od Nagrody Nobla) Sir Williamem, intelektualistą gorąco popierającym Brexit?
Tego się nie dowiemy, możemy natomiast łatwo sprawdzić jak wyglądałby szekspirowski Makbet gdyby osadzić go we współczesnych realiach — tak jak uczynił to Jo Nesbø w swoim kryminale „Macbeth”.
Zaczynając od początku: tak jak Chińczycy wymyślili proch, tak Nesbø nie wymyślił uwspółcześniania klasyki — i nie mam nawet na myśli projektu Hogarth Shakespeare („przepisanych” szekspirowskich dzieł jest więcej) — wszakże prawie pół wieku temu motocykle w teatralnej inscenizacji klasyki wymyślił Adam Hanuszkiewicz (w „Balladynie” na deskach Teatru Narodowego). Czy to oznacza pójście na skróty? Czy wystarczy wziąć solidny fundament i opacykować go w nowoczesną formę, aby osiągnąć niezbędny efekt łał!?
Tego nie wiem, natomiast wiem, że powrót do Makbeta pióra Jo Nesbø udał się całkiem nieźle.
Oto mamy tytułowego Macbetha, odważnego i policjanta (szefa Gwardii, jednostki specjalnej policji), który zyskuje sobie sławę i uznanie dzięki udanej akcji wymierzonej przeciwko gangowi motocyklowemu Norse Riders trudniącemu się handlem narkotykami. Oto mamy ambitną Lady, związaną z Macbethem właścicielkę kasyna Inverness. Oto mamy Hekate, czyli szefa konkurencyjnego kartelu trudniącego się produkcją i sprzedażą niezwykle silnego narkotyku. Oto mamy innych policjantów: komendanta policji Duncana, przyjaciela z sierocińca Duffa (przy okazji szefa wydziału narkotykowego), Banquo, który jest starszym druhem i podwładnym Macbetha, zastępcę komendanta o imieniu Malcolm.
A dalej… dalej wszystko przebiega według znanego scenariusza (wszakże byliśmy na „Makbecie” w Teatrze Capitol): bezpieczny rozwój interesów Hekate wymaga zaufanego człowieka w komendzie — herszt wie, że ciemna przeszłość Makbeta może mu się w tym przydać w realizacji jego planów. „Proroctwo” trafia na podatny grunt u Lady, która podburza Makbeta do zbrodni na Duncanie, odpowiedzialnością za śmierć komendanta udaje się obarczyć Malcolma — ten uchodzi z życiem tylko dzięki wyrzutom sumienia u Banquo. Ambicja pnącego się po szczeblach kariery Macbetha popycha go do kolejnych okropności: zginąć mają wszyscy, którzy zaczynają się za dużo domyślać (w zamachu zabity zostaje Banquo, jego syn cudem umyka oprawcom, a następnie rodzina Duffa), zaś umiejętnie wzbudzony nastrój histerii ma dać nowemu komendantowi władzę iście dyktatorską.
Na szczęście zło zostaje ukarane, a dobro jak zawsze zwycięża. Oszalała Lady odbiera sobie życie, spisek Malcolma i Duffa osacza Macbetha z Seytonem w Inverness, którego grube mury udaje się rozwalić dopiero ruszywszy starą lokomotywę zwaną „Birnam”. W finalnym pojedynku Macbeth ginie z ręki Duffa…
Słowem: Nesbø „Macbetha” nie wymyślił, ale jego rekonstrukcja wyszła mu naprawdę nieźle. Przyznam, że chętnie zobaczyłbym to w kinie — ot choćby dlatego, że na kryminały do kina chadzam chętnie, a czytam je li tylko jako przerywnik między tymi wszystkimi prawdziwymi okropnościami…