A teraz coś z całkiem innej beczki — tej winem i dobrocią płynącej — czyli jeszcze coś, co jeszcze niedawno wydawało się dobrem w zasięgu ręki (a na pewno dwugodzinnej podróży autem) — czyli pochodzące z końca drugiej dekady dwudziestego pierwszego stulecia wino Vinařství Válka Cabernet moravia 2018 (z zasobów własnych).

Ubocznym skutkiem trwającej w naszym przypadku właściwie od końca grudnia poza-górskiej kwarantanny jest także wyczerpywanie się zapasów najlepszego — po pochodzącego z kraju naszych południowych sąsiadów — wina. Człowiek uczy się na błędach (szkoda, że zwykle na własnych), zaczynam przeto także śnić na jawie o rzeczach, na które kiedyś prychałem: rok temu marzyła się Šumava, ale łyknąłbym także relaksacyjne spacery przez morawskie wzgórza (i wśród morawskich winnic) — dziś marzeniem życia zdaje się krótka przechadzka w Masywie Ślęży (ale nie wolno, bo przecież lasy zostały już tylko dla myśliwych).
Wracając ad rem: Cabernet moravia jest czeską odmianą winorośli powstałą w 1975 r. wskutek skrzyżowania Cabernet Franc (bardzo dawnego szczepu, który stała się źródłem wielu odmian z Cabernet… w nazwie) z dobrze znanym Zweigeltem. Uprawia się ją na 192 hektarach, co daje zaledwie 1,2% powierzchni winnic — czyli i tak znacznie więcej niż np. Hibernal.
Butelkę tego wina wysupłałem parę dni temu z barku, a kupiłem kiedyś — kiedy dzięki umownie z Schengen mogliśmy swobodnie przekraczać wiele granic (to se nevrátí?) — w jakimś spożywczaku w północnych Czechach za niecałe 200 korun.