Już nie wiem czy Szwecja staje się dla lewicy chłopcem do bicia lewicy czy do aplauzu i zaakceptowania… chcąc się czegoś więcej dowiedzieć sięgnąłem po najnowszą książkę poświęconą temu z pewnością frapującemu krajowi — „Kraj nie dla wszystkich. O szwedzkim nacjonalizmie” Wiktorii Michałkiewicz — przeczytałem… Z pewnością nie mogę powiedzieć, iżbym wiedział dużo więcej niż wcześniej.

Jeśli nie przepadacie za książkami z tezą, spieszę donieść, że „Kraj nie dla wszystkich” powinna przypaść wam do gustu; nie wiem czy to akurat zaleta (teza jest wadą przy reportażu; w przypadku publicystyki akurat wydaje mi się cechą pożądaną), bo przez to momentami zaczynam się zastanawiać o czym właściwie autorka chciała napisać… Tematyka dość modna (po zachwycie nad szwedzkim modelem państwa opiekuńczego, skandynawskim stylem wyposażenia mieszkań i duńskim hygge przyszedł czas podkreślać czarne strony tamtejszej demokracji; nb. nieodmiennie polecam „Made In Sweden. 60 słów, które stworzyły naród” autorstwa Elisabeth Åsbrink), ale czy wpisanie się w trendy musi wystarczyć do napisania dobrej książki?
No dobra, skoro rzecz przeczytałem, to na pewno coś w niej dostrzegłem (tegoroczna lista niedoczytanych już się odkłada…), a mianowicie:
- nie da się pisać o szwedzkim nacjonalizmie bez sięgania do korzeni ruchu: otóż socjalkonserwatywna (kiedyś powiedziałbym ki diabeł? ale dziś już kapuję) Sverigedemokraterna z pewnością wywodzi się z ruchu Bevara Sverige Svenskt, zaś łącznikiem między dwoma strukturami jest choćby osoba Leifa Zeilona;
- no ale przekaz ten rozmyty jest przez wypowiedź współczesnego działacza Szwedzkich Demokratów, który w rozmowie z autorką przyznaje, że „pewnie gdybyśmy byli w Polsce, nasze poglądy byłyby jednymi z bardziej liberalnych [chodzi o kwestie obyczajowe, w tym rolę rodziny i kobiet]. Tak samo z kwestią imigracji — tutaj nazywają nas „wrogimi imigrantom” albo „prawicowymi ekstremistami, a w Polsce pewnie bylibyśmy najbardziej liberalni w tych kwestiach”;
- ciekawe są uwagi poświęcone historii hasła folkhemmet („dom ludu”) — potocznie pojęcie to przypisuje się socjaldemokratom (wypowiedział je w 1928 r. w swoim przemówieniu premier Per Albin Hansson), ale w gruncie rzeczy jako pierwszy rzucił je naukowiec Rudolf Kjellén — nie tylko twórca pojęcia geopolityki, ale też ojciec chrzestny filozofii stojącej za germańskim nacjonalizmem. Ciekawe, że obecnie zaczynają je przejmować (odzyskiwać?) Szwedzcy Demokraci — ponoć pojawia się w zestawie wypowiedzi Jimmiego Åkessona;
- autorka gubi się momentami w temacie, ale pisząc nie na temat (albo nie wiążąc wyraźnie opisywanych zagadnień z tematem) opowiada całkiem ciekawe historie o rozwoju szwedzkiej nauki nad czystością rasy (prowadzonych przeszło 100 lat temu badań czaszek w duchu „dlaczego oni są tacy inni, niż my jesteśmy?”); o szwedzkim uwspółcześnieniu miast (walcząc z biedą i kiepskimi warunkami mieszkalnymi socjaldemokraci nie tylko postawili na budownictwo, ale też kazali zburzyć mnóstwo starych, pięknych budynków); o niechęci do obcych i innych (na marginesie: dlaczego znamy nazwisko pierwszego szwedzkiego Żyda? bo musiał uzyskać specjalne pozwoleństwo na osiedlenie się); o symetryzmie szwedzkiej prasy opisującej wojnę w Polsce w 1939 r. (szwedzka cenzura konfiskowała artykuły krytykujące niemieckie zbrodnie wojenne aż do jesieni 1943 r.); o „prozdrowotnych” programach (to chyba w pięknej Szwecji najlepiej przyjął się program rozwiązywania problemów społecznych poprzez zabieg lobotomii);
- mała dygresja: w sporze o szwedzkie podejście do epidemii COVID-19 momentami zarzuca się, że Anders Tegnell jest nieodrodnym naśladowcą swych naukowych — modelowo szwedzkich — protoplastów, że „przy okazji” koronawirusa załatwi się parę problemów społecznych (nb. odwołania Tegnella żądają m.in. Szwedzcy Demokraci);
- ciekawy acz kompletnie niewykorzystany w książce wątek: „matrona chrzestna” szwedzkich ruchów neonazistowskich, Vera Oredsson (de domo Schimanski), ex-żona Svena Olova Lindholma (pamiętacie to nazwisko z „Dziewczyny z tatuażem”?), członkini BDM, która wstydziła się swojego polskiego nazwiska, ocalała z wojennej pożogi dzięki „białym autobusom” Folke Bernadotte — i jej brat Folke Schimanski, dziennikarz i działacz antynazistowski (wątek niewykorzystany, bo właściwie nie wiadomo co z tego rozdziału miałoby wynikać dla tematu).
No właśnie, „Kraj nie dla wszystkich. O szwedzkim nacjonalizmie” to bardzo nierówna książka, pełna porwanych lub niejasnych wątków, niedokończonych myśli — czyta się dość słabo (tyle dobrego, że niedługie) i w głowie zostaje właściwie mętlik. Nie mógłbym jej polecić.