„King’s Man: pierwsza misja” — bo spiski są na świecie…

Spiski są na świecie, a jeśli tego jeszcze nie wiecie, albo nie wiecie jak z nimi sobie radzić, dowiecie się z trzeciej (lub pierwszej, zależy jak liczyć) części trylogii — „King’s Man: pierwsza misja”.

W skrócie i nie paląc: jest rok 1914, jest sobie organizacja (nie nazywajmy jej Spectre), której oszalały przywódca (nie nazywajmy bo Blofeldem) ma plan — napuścić na siebie trzech kuzynów. W jego siatce knuje gromadka lepszych gagatków: Gawriło Princip rzuca wiadomą bombę, agentem wpływu na Rosję jest pewien szalony acz wpływowy mnich, przy kajzerze też jest wtyczka, Mata Hari ma trzymanie na Woodrowa Wilsona, a przy rządzie Jego Królewskiej Mości… Drugi etap planu jest nieco trudniejszy, ponieważ trzeba namówić Mikołaja Romanowa do wycofania się z wojny — żeby całe siły Niemiec skierować przeciwko Wielkiej Brytanii — w tym już głowa Rasputina. Do tego momentu wszystko się zgadza: Lord Kitchener ginie na morzu (teorie spiskowe dotyczące jego śmierci zyskały charakter oficjalny), demoniczny Rasputin nie umiera nawet od zatrutego ciasta, finalnie udaje się go pokonać (ginie, jak przekaz nakazuje, pod lodem — oczywiście z poduszczenia brytyjskiego wywiadu), Zimmermann wysyła swoją depeszę… Na szczęście tajna organizacja jest przygotowana i na taki scenariusz — do Rosji wysłany zostaje agent Lenin. Temu wszystkiemu nie przypatrują się książę Oxford i jego syn Conrad.

Do tego momentu jest prawie jak w „Hiszpance”, czyli świetny pomysł, super scenografia — a co dalej? Cóż, jeśli byłbyś, P.T. Czytelniku, jak ja, urzeczony oryginalnymi „Kingsmanami” i nieco mniej urzeczonymi drugą częścią epopei… „Pierwsza misja” z pewnością Cię nie zawiedzie — to nie jest wybitny film, już choćby przez to, że Fiennes gra siebie z Bonda, część wątków jest jakby urwanych (część historycznych wydarzeń kompletnie przekręconych — Mikołaj II podpisujący abdykację w jakimś pałacu, w obecności Lenina? nie, on te kwity podpisał w wagonie kolejowym, w obecności carewicza Aleksego i na rzecz Michała Romanowa — w tamtym czasie Lenin bawił jeszcze w Helwecji). Są też ciuchy, wszakże wątek Savile Row wcale nie jest taki nieistotny dla fabuły (inna sprawa, że nie mam pojęcia jak fasony sprzed 100 z górą lat dziś ograć sprzedażowo?) — jest odpowiednia ilość niezłej rozpierduchy — jest zabawa.

U mnie średnio-mocne 6,5/10 — jedno oczko dodatnie za fajne ogranie tematyki teorii spiskowych dotyczących Wielkiej Wojny, za fajną scenografię i kostiumy, za nienachalny (angielski?) dowcip; natomiast piekielnie zabrakło jakiegoś zaangażowania po stronie aktorów, w takich momentach mam myśl, że oto aktorzy udają ludzi, którzy udają aktorów…
Czy na „The King’s Man” warto pójść do kina? Ja nie żałuję, ale jeśli nie kręcą Was tematy historyczne — śmiało możecie poczekać aż będzie w sieci.

(„King’s Man: pierwsza misja”, (’The King’s Man’); reżyseria Matthew Vaughn i Karl Gajdusek; scenariusz Matthew Vaughn; w rolach głównych Ralph Fiennes i Harris Dikinson, a poza tym Gemma Arterton, Djimon Hounsou, Rhys Ifans, Matthew Goode, Daniel Brühl)

a

subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

5 komentarzy
Oldest
Newest
Inline Feedbacks
zerknij na wszystkie komentarze
5
0
komentarze są tam :-)x