Pisząc dwa tygodnie temu o tym, że mBank mota w warunkach cenowych produktów — tak bardzo, że później nie wiadomo jakie pieniądze ściągnąć klientowi — mogłem przypuszczać, że życie dopisze dalszy ciąg tej historii.
Oto wczoraj mBank ogłosił kolejną porcję zmian w taryfach prowizji i opłat, zmiany dotyczą także warunków korzystania z kart kredytowych.
Jak to ładnie opisano na stronie informacyjnej banku:
wprowadzono dwie zmiany porządkowe dla kart kredytowych Visa oraz MasterCard, dotyczące opłaty rocznej, pobieranej po zakończeniu każdego roku użytkowania karty oraz prowizji za podwyższenie limitu karty.
Otwieram tedy sobie ja (jako klient) ten plik i dochodzi do mnie, że to co miało być zwykłą zmianą warunków umowy stało się zabawą w „znajdź siedem szczegółów”.
Tak wyglądają zmieniane postanowienia odnoszące się do kart kredytowych MasterCard:
Jak widać zasada jest prosta: opłata roczna jest pobierana w jakiejś tam wysokości, chyba że ilość transakcji wytrzaskanych przez klienta wyniesie minimum 240.
Natomiast stosowna tabelka po zmianach wygląda następująco:
Tu jest o tyle prościej, że górny wiersz został właściwie przepisany z poprzedniego dokumentu z adnotacją o terminie wejścia w życie zmian. Zatem wystarczy porównać treść obu wierszy, by wychwycić różnice…
No właśnie: tam gdzie było 200 złotych, 200 złotych zostało. Tam gdzie było 240 transakcji — jest to samo. Nawet utrzymano preferencje dla posiadaczy starych kart Miles & More Premium (wartości w przypisie 6 nie uległy zmianie).
Co się zmieniło? Ano dotąd mBank informował, że:
Opłata nie będzie pobrana jeżeli roczna wartość lub ilość transakcji bezgotówkowych (włączając przelewy ze wszystkich kart wydanych do rachunku danej karty kredytowej) za ostatnie 12 miesięcy wyniesie minimum n złotych lub 240 transakcji.
Obecnie stosowna klauzula brzmi:
Opłata nie będzie pobrana jeżeli roczna wartość lub liczba transakcji bezgotówkowych (włączając przelewy ze wszystkich kart wydanych do rachunku danej karty kredytowej) za ostatnie 12 miesięcy wyniesie minimum: n złotych lub 240 transakcji.
Przyznam, że nie zrozumiałem różnicy między ilość a liczba — jakiego rodzaju kruczki semantyczne stoją za tą zmianą? — i musiałem sprawdzić na PWN.pl. Wychodzi na to, że „ilość” opisuje rzeczowniki niepoliczalne, zaś „liczbą” określamy mnogość rzeczy, które da się policzyć…
Poloniści, kruca ich bomba. Mogliby chociaż zacząć od upraszczania umów klienckich…