Dziś w kąciku recenzenta-amatora czas na małe zaskoczenie. Oto poszukiwania ciekawych ścieżek meandrujących przez kręgi literackie naszych południowych sąsiadów trafiłem na rzecz naprawdę zaskakującą — a jest to „Szczelina” autorstwa Jozefa Kariki.
Tytułem krótkiego wstępu: Jozef Karika jest dziennikarzem średniego pokolenia i bodajże najpopularniejszym (w dodatku bardzo płodnym) słowackim pisarzem. Jako publicysta zajmuje się poważnymi tematami — zaś jako literat… straszy, i to chyba całkiem nieźle, czego najlepszym dowodem jest niniejsza recenzja.
Przechodząc bowiem do krótkiej dygresji: nie przepadam za pierdołami w literaturze, chyba że są to pierdoły odczapne — czego świetnym przykładem są „Boginie z Žítkovej” (czeszki Kateřiny Tučkovej): bajeczka, ale napisana na modłę reportażu. Mniej-więcej w tej właśnie konwencji — łączenia sprawdzalnego z nienamaclanym — Jozef Karika napisał „Szczelinę”.
W skrócie i nie paląc: pracując przy wyburzaniu starego szpitala psychiatrycznego, „narrator zastępczy” (książka jest napisana w formie relacji przekazywanej autorowi przez naocznego uczestnika wydarzeń) odnajduje pochodzącą z 1939 r. niepokojącą dokumentację medyczną. Przypadek mężczyzny, który zaginął w masywie Veľký Tríbeč, aby po jakimś czasie odnaleźć się — jako szaleniec — zaciekawia go na tyle mocno, że postanawia podrążyć go na własną rękę (ma w tym całkiem osobisty cel, ponieważ prowadzi popularnego blogaska, więc marzy o odsłonach i komentarzach). Od linka do odnośnika, dociera do informacji potwierdzających, że tajemniczych zaginięć na Trybeczu było więcej, zatem podejmuje ryzyko odbycia zimowej wycieczki w góry… Poszukiwanie rozwiązania zagadki przeistacza się w walkę z niewiadomym, finalnie prowadząc do dramatycznego zakończenia — które, nie będę ukrywał, akurat bardzo mi w książce zgrzyta. Osobiście wolałbym coś bardziej racjonalnego albo chociaż wytłumaczalnego — i to jest subiektywnie właśnie ta słabsza strona „Szczeliny”: świetne wprowadzenie kończy się totalną fantasmagorią.
Z mojej strony bardzo duży plus za „interaktywność” książki — Karika linuje z niej do własnych filmików na YT (Drevené kríže pri Štitároch, Cesta 65 — czyli cesta smrti), do tajemniczego tekstu Howadoora — co właściwie czyni „Szczelinę” reportażem zdarzeń, które może się nie zdarzyły, a może jednak tak… No i nie będę ukrywał, że u mnie ma też dużego plusa za górską tematykę, która wcale nie jest potraktowana w dziele aż tak po macoszemu.