Jeśli ktoś chciał zmysłowo odwrócić uwagę od niespecjalnie spójnej rządowej uchwały w/s przeciwdziałania ustrojowym skutkom rozpirzania wymiaru sprawiedliwości, to udzielenie posłowi Marcinowi Romanowskiemu azylu politycznego na Węgrzech nadaje się do tego znakomicie.

„To przestępcy mają się bać, a nie uczciwi obywatele!” mówił minister Zbigniew Ziobro i wychodzi na to, że w przypadku swojego ówczesnego podwładnego najwyraźniej miał rację. Gwoli przypomnienia: ex-wiceminister sprawiedliwości w rządzie Morawieckiego oskarżany jest o nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości, de facto przykrywce dla przewalania publicznych pieniędzy na konta organizacji powiązanych z PiS i Suwerenną Polską. Pozbawiony immunitetu parlamentarnego głośno zapowiadał, że z poniesioną przyłbicą stawi czoła oskarżeniom — odwagi starczyło mu do momentu przyklepania wniosku o zastosowanie tymczasowego aresztu: najsamprzód całkowicie zniknął z radaru, aby po wystawieniu listu gończego odnaleźć się gdzieś w bezkresnej puszcie Kotliny Panońskiej.
Rejterada Marcina Romanowskiego i udzielenie mu azylu przez Viktora Orbána (skądinąd samemu oskarżanego o korupcję) to przypadek na miarę eksfiltracji sędziego Szmydta na Białoruś: od stwarzania problemów w wymiarze sprawiedliwości i problemów z wymiarem sprawiedliwości, do ucieczki pod opiekuńcze skrzydła nieskrywanego sojusznika Putina. To także oczywista kompromitacja polityki „wzmożonej moralności” łże-prawicy: miała być bezwzględność dla bandziorów, ale z czasem się okazało, że w mafijnym państwie PiS największe przekręciarze mogli czuć się znakomicie, byle byli „swoi” i robili swoje brudne interesy z kim trzeba.
(Złośliwie dorzuciłbym pytanie: czy Marcin Romanowski będzie zalążkiem rządu PiS na uchodźstwie? i czy w ramach swej działalności będzie dążył do powołania jakiejś międzynarodówki pod moskiewskimi auspicjami?)
Wcale nie mniej istotne pytanie: co począć od strony prawnej z posłem, który — nie zrzekając się mandatu — ucieka za granicę i (oskarżony o „zwykłe” przestępstwo) dostaje azyl polityczny? Ojcowie Konstytucji takiej sytuacji nie przewidzieli, bo i kto mógłby przypuszczać scenariusz jak z książki Mroza, więc w ustawie zasadniczej nie znajdziemy niczego więcej jak utraty biernego prawa wyborczego po skazaniu za przęstepstwo (przypomnijmy, że w przypadku wygaśnięcia mandatu poselskiego Wąsika i Kamińskiego środowisko PiS też forsowało dość przewrotną wykładnię…) — ale odwołać posła za zdradę (bo czym jest wystąpienie o azyl polityczny?) nie może ani parlament, ani wyborcy.
(Ale jak mu jeszcze będą płacić pensję, to się naprawdę wścieknę.)
W sumie wstyd dla Polski — wstyd dla Orbána — młyn na wodę przekręciarzy i oszołomów (czy teraz każdy oskarżany o oszustwo czy łapownictwo powinien szukać wolności na Węgrzech?) — PiS oczywiście się nie wstydzi, bo to jest ich metoda polityki, sposób sprawowania władzy, miernik uczciwości i prawości.