Życie jest za krótkie by siedzieć w domu, a najlepsze zakupy odzieżowe to nowe buty w góry — z takim zaśpiewem na ustach rzuciliśmy się tydzień temu na trzydniówkę w rejon Kotliny Kłodzkiej. Dwa dni poświęciliśmy na odkrywanie tajemnic czeskich Gór Orlickich (relacja za tydzień), jednak w niedzielę zdecydowaliśmy się wdrapać na Králický Sněžník — z psem u nogi (traska na Mapa.cz).
Automobil zaparkowaliśmy we wsi Vysoká (sympatyczny bezpłatny parking przy kościele), skąd żółtym szlakiem przez las, momentami dość stromą ścieżką (Żleb Zielonego Potoku), momentami żwirowaną drogą, dotarliśmy do miejsca zwanego U Sedmi cest (gdzie odpoczywaliśmy 7 minut). Szczerze mówiąc nie przypominam sobie, by rzeczywiście krzyżowało się tam siedem dróg, co jednak wcale nie przeszkodziło nam w wyborze szlaku niebieskiego na północny zachód.
Cały czas przez las, cały czas mniej lub bardziej pod górę.
Tu zrobiło się znacznie ciekawiej, bo i weszliśmy na prawdziwą górską ścieżkę, i widoki były znacznie lepsze. Najpierw przez wierzchołek Souš (1224 m n.p.m.), mijając myśliwską Chatę Babuše (krótka odsapka) ku górze Podbělka (1307 m n.p.m.) — gdzie wchodzimy w podśnieżnicki pas umocnień wchodzący w skład Linii Benesza. Tamtejsze řopíky może nie są tak imponujące jak konstrukcje postawione w Górach Orlickich (krótka relacja za tydzień), ale mimo to robią wrażenie — i zdają kłam rzekomemu braku przygotowania Czechosłowacji do niemieckiej agresji u schyłku lat 30-tych.
Posuwając się ścieżką wzdłuż bunkrów, cały czas modrym szlakiem, doszliśmy do górki o wdzięcznej nazwie Sušina (1321 m n.p.m.), skąd przyszło nam podążyć w kierunku Mokrego Grzbietu (znanego także pod nazwą Černá kupa, 1295 m n.p.m.), a następnie na Stříbrnicką (1250 m n.p.m.), a stamtąd na graniczną przełęcz o tej samej nazwie.
Z przełęczy ku wierzchołkowi Śnieżnika (1424 m n.p.m.) prowadzą dwie drogi: męcząca wyrypa czerwonym szlakiem oraz znacznie ciekawszy szlak zielony, który poprowadzony jest przez podmokłości, kilkadziesiąt metrów na północ. Jednak decydując się na szlak zielony warto mieć na uwadze, że można rozminąć się ze słonikiem przy ruinach schroniska księcia Liechtensteina — jak dla mnie żelazny punkt drapania się na ten wierzchołek.
Na samym Śnieżniku zwykle nieźle wieje (i jest sporo ludzi), zatem na dłuższy odpoczynek — w tym karmienie psa, wszakże w tym momencie mieliśmy w nogach dobre 13 km (co zajęło nam około 5 godzin nieśpiesznego marszu) — zdecydowaliśmy się kilkadziesiąt metrów poniżej wierzchołka, opodal sympatycznego pomniczka przedstawiającego to afrykańskie zwierzątko.
Przy okazji nasunęła mi się ciekawa konstatacja jeśli chodzi o rodzaj jednostki ludzkiej drapiącej się na ten wierzchołek — otóż tutejszy turysta wygląda na zdecydowanie lepiej przygotowanego, wyposażonego, niźli ten w okolicach Śnieżki: widuje się znacznie mniej tenisówek i lekkich sandałków, prawie nie widać dobytku noszonego w reklamówkach. Najwyraźniej kłania się brak ułatwiającej życie kolejki…
Po odpoczynku czas na odwrót. Początkowo tą samą drogą, aż do Sušiny, gdzie wybraliśmy szlak czerwony.
Tutaj, przyznać trzeba, się nam fuksło: dwukilometrowe przejście wzdłuż doliny Prudkého potoka to przepiękna, dość wymagająca, wąziutka ścieżka prowadząca tuż przy szalejącym korycie tytułowego Prędkiego potoku (na mapie czerwony szlak między rozstajem o adekwatnej nazwie Mokřiny oraz Kaskadami). Zdecydowanie jedna z najfajniejszych, zapewniających najwięcej emocji trasek w całym Masywie Śnieżnika — wąsko, stromo, kręto, momentami dość mokro — a wszystko tuż przy spienionej wodzie. (Takimi szlakami powinno się podchodzić, schodzić można wydreptanymi i wyżwirowanymi drogami, ot co.)
Akapit dla miłośników wędrówki po górach z psem: po raz kolejny przekonujemy się, że Republika Czeska to świetny wybór na taki rodzaj turystyki. Nie dość, że nie ma żadnych zakazów, to jeszcze pies na szlaku nikogo nie dziwi (a raczej można spotkać wiele osób bardzo pozytywnie reagujących).
Czy trudno jest wejść na Králický Sněžník z psem? To zależy: szlak niewątpliwie jest dość długi (do Vysokiej wróciliśmy po ok. 10 godzinach, mając w nogach jakieś 27 km, Kuata końcówkę robiła na śpiąco), po drodze można znaleźć trochę wody do picia dla zwierzęcia, ale 1,5-litrowa butelka i tak poszła w całości, chociaż dzień nie był wybitnie gorący. Nie ma jednak żadnych nieprzewidzianych trudności, które mogłyby stać na przeszkodzie przeciętnie sprawnemu psu — przyznam, że więcej niespodzianek trafić może się w Górach Stołowych.
Tak czy inaczej zabawa była przednia, gęby uśmiechnięte, nogi nieco zmęczone (ale to tylko trening przed wakacjami!) — niemniej optymistycznie spoglądaliśmy w przyszłość, bo już nazajutrz…