Karkonosze zimą to niewątpliwie królestwo narciarzy — śladowców, skiturowców (w większości Czechów) — jednak czy to oznacza, że nie ma co tam do roboty w styczniu — z psem?
Aby nie poprzestawać na teoretycznych rozważaniach, wybraliśmy się w Karkonosze poprzedniej niedzieli; śmiały plan obejmował podejście z Borowic na Przełęcz Karkonoską — stamtąd mieliśmy iść gdzie oczy poniosą…
Początek zapowiadał się całkiem nieźle: zaparkowawszy auto na rogatkach Borowic (dalszy odcinek Drogi Sudeckiej jest już za zakazem), w bodajże trzy kwadranse doszliśmy do wejścia na niebieski szlak, aby po łącznie jakichś dwóch godzinach marszu zameldować się na Przełęczy Karkonoskiej. Stromo, żmudnie (droga na przełęcz uchodzi za jedną z najtrudniejszych trasek rowerowych, zatem linkuję do serwisu dla kolarzy), na szczęście śnieg dokładnie przykrył asfalt, przeto nie przygnębiająco.
Wtem! Niestety, tutaj w pewnym sensie opowieść się urywa. Sęk w tym, że nie miały nas gdzie ponieść oczy, bo przez gęstą mgłę, zawiewający śnieg — oraz dość silny, północny wiatr — trudno było wyczuć: gdzie śnieg, gdzie zbocze, gdzie niebo…
W tych niełatwych warunkach (które przypomniały mi jakim dobrem jest zimowe znakowanie szlaków palami!), mijani wyłącznie przez narciarzy (w tym nawet jedną ekipę na biegówkach, z psem), przeszliśmy całe dwa kilometry wzdłuż granicy, w kierunku północno-zachodnim, aż do Petrovki (która powoli zaczyna się podnosić po pożarze sprzed kilku lat). Po osuszeniu termosów (nie ma herbaty, która nie smakowałaby świetnie w tych warunkach), podjęliśmy jedynie słuszną decyzję: nic tu po nas, trza salwować się ucieczką z tego białego piekła ;-)
Łatwo powiedzieć zejść, czasem trudniej wykonać. Pierwsze kroki na ledwie przetartym szlaku czarnym (cóż z tego wzdłuż granicy KPN, skoro na planowanym zakazie) do najłatwiejszych też nie należały — zwłaszcza dla psinki, która albo zapadała się w białym puchu nieomal po uszy, a w najlepszym przypadku nie mieściła się w śladzie.
Im dalej w las, tym łatwiej; im niżej tym cieplej i mniej wieje, aż do kolejnego krótkiego odpoczynku (i garści kulek dla Kuaty) przy samym Jagniątkowie, skąd ostry zwrot w prawo, na żółty szlak ku Przesiece. Tu przyplątały się do nas dwa tamtejsze psiaki — przezabawne, bo ten mniejszy chciał się tylko bawić z psicą, ten większy natomiast szukał chętnego do rzucania mu aportu.
No dobra, żarty na bok, przecież Karkonosze zimą to nie eskapada na K2. Może nie nadają się na pierwsze górskie szlify, ale przecież nie można zapominać, że nigdy nie ma złej pogody, co najwyżej można mieć źle dobrane ciuchy. Podstawowy trening i przygotowanie, doświadczenie zdobyte podczas letnich wędrówek, wyobraźnia — pies u boku — i hajda!
A jeśli pogoda czasem wywinie taki numer? Cóż, trzeba umieć się wycofać, szkoda zdrowia i nerw.
Czego sobie i P.T. Czytelnikom z całego serca życzę.
Dla żądnych wrażeń: Borowice — Przełęcz Karkonoska — Petrovka — Jagniątków — Przesieka — Borowice (link do Mapy.cz).