A skoro wreszcie udało się przetestować Revoluta tam, gdzie czuje się on najlepiej — czyli na zakupach w Czeskiej Republice — to chyba dobry moment by podzielić się swą opinią na temat tej coraz popularniejszej usługi finansowej. Słowem: czy oprócz arcy-atrakcyjnych kursy wymiany walut ten rosyjsko-brytyjsko-estoński (?) fintech jest w stanie zaoferować drobnemu turyście coś, co skłoni go do sięgnięcia po darmową kartę i darmowe konto Revolut podczas drobnych zakupów w czeskim spożywczaku?

Zaczynając od początku: procedura zakładania konta w Revolucie jest banalnie prosta — wystarczy (i) zainstalować aplikację na sprytfonie; (ii) podać swoje podstawowe dane i zarejestrować się w usłudze (wysłanie fotografii dokumentu tożsamości i własnej gębusi może wydawać się kontrowersyjne — ale generalnie bez przesady); (iii) wybrać sposób zasilania konta swoimi pieniędzmi; (iv) zamówić kartę płatniczą; (v) wybrać waluty, z których będziemy najczęściej korzystać (o tyle ważne, że darmowy rachunek walutowy i wcześniejsza wymiana pieniędzy na docelową walutę pozwala na korzystanie z okazji kursowych). Po kilku dniach karta płatnicza (w niezbyt ładnym kolorze — jak ktoś jest potrzebującym lub estetą, może szarpnąć się na płatną usługę Premium lub Metal) przychodzi do nas pocztą.

Obsługa aplikacji Revolut… cóż, będąc nawet techno-sceptykiem, programik znajduję jako całkiem łatwy i wygodny w obsłudze (choć jeszcze raz poproszę, by kontem osobistym można było zarządzać także przez komputer — Revolut to potrafi, czego dowodzi konto firmowe). Dodanie pieniędzy (ja oczywiście zasilam Revoluta kartą kredytową, ale można też korzystać z kart debetowych, przelewów ze zwykłego polskiego rachunku bankowego, a także usługi Google Pay) zajmuje kilka sekund (dosłownie), natomiast wymiana złotówek na walutę, którą zamierzamy płacić za granicą jest pewnego rodzaju grą — bo kursy migoczą jak ruchomy gif, więc możemy się poczuć troszkę jak trader, który musi wziąć głęboki oddech by wybrać właściwy moment by szepnąć sobie samemu „kupuj!”.
Oczywiście sama aplikacja jest dodatkowo zabezpieczona przed dostępem osób postronnych — aby ją odblokować musimy podać 4-cyfrowy kod lub skorzystać z dobrodziejstw biometrii (tak, wiem, że biometria wymięka przy jakichś sreberkach od czekolady i innych wynalazkach — ale czy aby nie ja zawsze powtarzam, że stare rozwiązania są często najlepsze?).

Zakładając konto Revolut każdy otrzymuje „zwykły” (tj. o polskim numerze IBAN) numer rachunku bankowego (co ciekawe w jakimś niszowym skandynawskim banku — natomiast przelew przychodzący był z Pekao III o/Warszawa, natomiast jego płatnikiem była spółka The Currency Cloud Ltd. z Londynu — takie uroki PSD2). Wszystkie rachunki walutowe (ja założyłem sobie m.in. w koronach czeskich i w euro) są za darmo, każdy ma numer SWIFT, zaś część ma także numery „lokalne” (np. konto w euro, które obsługuje przelewy SEPA, a także rachunek prowadzony w funtach szterlingach). Dla jasności: pieniądze między polskimi użytkownikami, nawet jeśli wybierzemy przelew SWIFT, idą w ułamku sekundy i całkowicie za darmo (dzięki temu mogę łatwo zasilać Revoluta mej Małżonki moją własną kartą kredytową).
Jadąc poza granice Polski i płacąc kartą Revolut właściwie nie trzeba martwić się o nic więcej, bo zasilony złotówkami Revolut automagicznie kupi waluty podczas Waszych zakupów (właśnie za te złotówki) — natomiast oczywiście warto się do takich operacji nieco wcześniej przygotować, bo weekendowa wymiana walut obciążona jest 0,5-1% prowizją (więcej poniżej). Dlatego właśnie osobiście cały czas skwapliwie ciułam czeskie korony, bo wiadomo, że głównie z myślą o zakupach w tym pięknym kraju zdecydowałem się na skorzystanie z usług Revoluta.

Podstawowe parametry darmowego konta i karty Revolut prezentują się następująco:
- wymiana walut bez prowizji po kursie międzybankowym do kwoty 20 tys. złotych miesięcznie (powyżej tej kwoty prowizja wynosi 0,5%; warto też mieć na uwadze, że w weekendy Revolut pobiera za wymianę marżę w wysokości od 0,5% dla walut „głównych” do 1% w przypadku walut „innych”; dodatkową 1% prowizją obciążone są transakcje walutowe w batach tajlandzkich i hrywnach ukraińskich);
- darmowe wypłaty z bankomatów na całym świecie do 800 złotych miesięcznie (później jest 2% prowizja);
- bezprowizyjne transakcje kartą płatniczą „po kursie międzybankowym” w „ponad 130 walutach” (z takimi samymi zastrzeżeniami jak przy wymianie walut);
- darmowe przelewy międzybankowe na cały świat do kwoty 20 tys. złotych (na pewno wychodzące, natomiast nie sprawdzałem czy Revolut nie pobiera aby opłat za przychodzące przelewy SWIFT) — oczywiście przelewy dotyczą tylko walut, dla których Revolut prowadzi dla nas rachunek);f
- możliwość prowadzenia darmowych rachunków w obcych walutach (obecnie na liście do wyboru jest 25 walut, od dirhama arabskiego, poprzez kuny, forinty i szekle, aż do peso, rubli i randów — różnych koron i różnych dolarów nie licząc);
- ciekawą opcją jest dodatkowa, darmowa wirtualna karta do płatności w internecie (czyli nie nosimy jej w portfelu, nie pokazujemy w sklepach), która korzysta z tych samych rachunków;
- bonusem już tylko będzie opcja zarządzania kartą z poziomu aplikacji (zwłaszcza możliwość jej tymczasowego zablokowania, ale też włączania i wyłączania płatności zbliżeniowych, bankomatowych, etc.).

Reasumując: pierwsze koty za płoty — ale szybki test Revoluta potwierdził, że dobre opinie o tym fintechu są całkiem uzasadnione. Jest darmowy, można dzięki niemu oszczędzić ładnych parę złotych, obsługuje się go całkiem łatwo i przyjemnie (jeszcze raz podkreślę, że ograniczenie tylko do aplikacji, w dodatku tylko na Androida i iOS jest nieco deprymujące).
PS chcesz założyć konto Revolut? Warto skorzystać z linka udostępnianego w tym tekście.