Rok 2020 okazał się dość nietypowy, także pod względem liczby przeczytanych — lub choćby rozpoczętych, ale niedoczytanych — książek. Niektóre z nich załapała się na tradycyjną recenzję, część jednak nigdy zaszczytu tego nie dostąpi (kryminały… ;-) zatem czas na krótkie podsumowanie moich prywatnych trendów literackich.
Na początek rzeczy, które przeczytałem, ale nie miałem pomysłu, chęci na podzielenie się moimi spostrzeżeniami… lub też one nie miały w sobie tego czegoś:
- Karel Čapek, „Fabryka absolutu” — krótka powiastka, przeczytana w ramach uczeszenia się czeską klasyką sc-fi; momentami świetne (głównie obserwacje dotyczące wpływu religii, ale też anty-religii na ludzi i ich poczynania), momentami straszne dłużyzny (opisy wojen rozlewających się przez świat);
- Norman Davies, „Szlak nadziei” — bardzo ciekawa i trochę smutna opowieść o Polakach, wyjściu Armii Andersa ze Związku Sowieckiego, szlaku bojowym 2 Korpusu, Monte Cassino, misiu Wojtku — ludziach, którzy na początku dostali po kościach, aby po czasie zyskać w oczach aliantów, a na końcu… a na końcu po prostu ich oszukano (o czym Brytyjczycy i Amerykanie sami przekonali się już rok po zakończeniu wojny);

- John Grisham, „Więzienny prawnik”, „Bar pod Kogutem”, „Dzień rozrachunku”, „Góra bezprawia” — na bezrybiu kryminalnej literatury odmiana legal thiller wydaje się mocno… odświeżająca. Nie ma cudów na kiju, przedziwnych udziwnień i wszystkiego tego, czym stara się nas zauraczyć przeciętny twórca gatunku („Dzień” chyba mi nieco przypomina „Krainę świętych” Conan Doyle’a, „Góra” natomiast jest dość nudna, chociaż sama w sobie historia ma zadatki na niezłą opowieść);
- Bohumil Hrabal, „Piękna rupieciarnia” — momentami można nieźle przysnąć, ale warto też przeczytać dla tych kilku życiowych spostrzeżeń kolejnego czeskiego klasyka (Hrabal pojawia się także na łamach „Osobistego przewodnika po Pradze”);
- Jonas Jonasson, „Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął” — kiedyś widziałem film i chyba mi się podobał, książka już chyba mniej, chociaż pomysł na przygody Allana Karlssona — szwedzkiego Forresta Gumpa, który niejedno widział i z niejednego pieca chleb jadał, a przy okazji odwalił kawał niezłej historii alternatywnej — całkiem wesołe (natomiast wątek bieżący jakby mniej);
- Jozef Karika, „Samotność” — „Szczelina” doczekała się nawet na tutejszych łamach własnej recenzji, natomiast to krótkie opowiadanie… no cóż, raczej takie sobie (chociaż może zekranizowane jako epizod w krwawym filmie byłoby niezłe);
- Michaela Klevisová, „Kroki mordercy” — skusiłem się na ten kryminał tylko i wyłącznie ze względu na rzekome czechofilskie skrzywienie (moje). W kategoriach kryminału takie sobie, ale to zdaje się głównie dlatego, że Czesi mają problem z porządną przestępczością ;-)
- Marek Krajewski, „Moloch” — fenomen Krajewskiego zdumiewa mnie mniej niż szał na Mroza, jednak nawet mimo tego, iż ich bin ein Breslauer, jego nieca zmanieryzowana literatura (wziąć przedwojenny plan Wrocławia, poprzepisywać ówczesne nazwy ulic — za każdym razem dać przypis wyjaśniający jej nazwę dzisiejszą; niekonsekwentnie pisać „Biskupin” i „Trestno” zamiast Bischofswalde und Treschen) mnie nie zachwyca. Co gorsza „Moloch” momentami przedobrzony w stylu, którego sam Mróz by się nie powstydził…
- Aleksandra Michta-Juntunen, „Finlandia. Sisu, sauna i salmiakki” — tematyka fajna, tematy dobre, szkoda, że napisane jakoś tak… drętwo, niby systematycznie (może właściwie zbyt podręcznikowo), ale jakby zabrakło w pisaniu bigla czy czegoś;
- Zygmunt Miłoszewski, „Kwestia ceny” — trylogia o prokuratorze Szackim pióra Miłoszewskiego była naprawdę niezła (mimo pewnych drobnych merytorycznych potknięć, ale co tam), natomiast jego pozostałe rzeczy — mimo niewątpliwego talentu (hłe, hłe, kim ja jestem, żeby to oceniać i się publicznie wypowiadać?) — mnie nie przekonują; „Kwestia ceny” wydała mi się znów mocno przekombinowana od strony pomysłu, ale za to troszkę skopana od strony wykonania, zaś od dowciapnych wtrętów można dostać zajadów (tak jak Adrian Zandberg może dostać czkawki od każdego czytającego — jeśli wiecie, o czym ja mówię);
- Remigiusz Mróz, „Lot 202” — skrajny poziom nagromadzenia absurdów, można powiedzieć, że autor postanowił wcisnąć w książkę wszystko, co mu się skojarzyło z atakiem terrorystycznym na samolot pasażerski; luźne dywagacje dot. wyroku TK z 28 września 2007 r. (K 44/07) nie uratowały książki nawet w moich oczach;
- Ota Pavel, „Puchar od Pana Boga” — autor to nie tylko znany czeski pisarz, ale też dziennikarz sportowy, no i „Puchar” jest właśnie zbiorem krótkich opowiastek o sporcie — rywalizacji, dążeniach, marzeniach, odchodzeniu w sławie i niesławie. Ta niedługa książeczka zapewne nie do końca zaspokoiłaby potrzeby współczesnych zaprzysięgłych miłośników sportu (Pavel napisał ją 50 lat temu, co czuć w każdym słowie), ale czytało się naprawdę bardzo miło;
- Andrzej Pilipiuk, „Wampir z MO” — tytuł nieco mylący, bo owszem, o wampirach, ale nie w milicji, lecz zmagających się ze ściśle tajnym Wydziałem Z Służby Bezpieczeństwa (Z jak „zabobon”, bo do tego był on powołany) — ale książeczka naprawdę bardzo fajna, mocno rozweselacjąca. Rzecz dzieje się na Pradze jakoś w połowie l. 80-tych, więc jest też odpowiedni koloryt polityczny i społeczny (czy wiecie dlaczego Pierwszy Sekretarz nosił czarne okulary? można się zaskoczyć!); warto przeczytać dla rozluźnienia (toteż przeczytałem ją drugi raz, po ładnych kilku latach);
- Hans Rosling, „Factfulness. Dlaczego świat jest lepszy, niż myślimy” — świetna książka dla utyskujących na wszystko niedowiarków, fakty-fakty-fakty, podane w prosty, rzeczowy i przyjazny sposób — na lekko, ale nie z lekceważeniem; przeczytałem z olbrzymią przyjemnością (przeczytać powinni zwolennicy teorii szczepionkowo-spiskowych!);
- Daniel Siemens, „Szturmowcy. Nowa historia nazistowskich oddziałów SA” — albo historia Sturmabteilung nie jest taka ciekawa, albo coś nie tak z tą książką; sporo ciekawych informacji i spostrzeżeń, ale w sumie niezbyt interesujące (gdybym odebrał ją inaczej, miałaby na tutejszych łamach odrębną recenzję, nieprawdaż?);
- Timothy Snyder, „Skrwawione ziemie. Europa między Hitlerem a Stalinem” — zaraz po ukazaniu się (jeszcze jako „Bloodlands: Europe Between Hitler and Stalin”), sięgnąłem też po polskie tłumaczenie; rzecz bardzo ciężka, a to ze względu na zebranie w jednym miejscu olbrzymiej ilości danych i informacji o przemyśle zbrodni jaki w naszej części kontynentu urządzili sobie dwaj oszalali tyrani (np. jesienią 1941 r. każdego dnia w niemieckich obozach jenieckich umierało więcej radzieckich żołnierzy niż brytyjskich i amerykańskich — przez całą II Wojnę Światową;
- Petra Soukupová, „Zniknąć” — bardzo dziwna i trochę nietypowa (przynajmniej dla mnie) książka, a właściwie zbiór trzech dłuższych opowiadań. Nie wiem czy fajna, czy nudna — momentami mi się podobała, momentami troszkę nużyła, ale w sumie całkiem fajna (nie wykluczam, że górę wziął mój oczywisty bohemofilizm);
- Mariusz Urbanek, „Kisielewscy. Jan August, Zygmunt, Stefan i Wacek” — tę biografię trzech pokoleń rodu Kisielewskich — wielkiego dramatopisarza, obiecującego pisarza, świetnego felietonisty i kompozytora oraz rewelacyjnego pianisty — już kiedyś czytałem, z przyjemnością wróciłem raz jeszcze, oczywiście pod naporem „Dzienników” (w ogóle biografie Urbanka się fajnie czyta);
- Charles Wickham, „Średniowieczna Europa” — chociaż osobiście jestem zdania, że najciekawsza jest historia niedawna, która ma bezpośrednie przełożenie na czasy teraźniejsze, z przyjemnością sięgnąłem do historii dawniejszej, ot choćby po to, żeby się dowiedzieć, że historia niedawna dlatego ma wpływ na bieżące decyzje, bo są pewne zaszłości z przeszłości (dobrym przykładem mogą Alzacja i Lotaryngia, o którą Frankowie i Germanowie tłukli się przez tysiąc lat — jako pozostałości po tym trzecim państwie powstałym po podziale cesarstwa Karola Wielkiego); poczytawszy Wickhama można dojść do wniosku, że aż tak wiele na przestrzeni dziejów się nie zmieniło;
- Maciej Zaremba Bielawski, „Dom z dwiema wieżami” — bardzo, ale to bardzo dobre, właściwie chyba tylko przez przypadek nie załapało się na odrębną recenzję — opowieść o kilkakrotnie prawie przerwanym życiu, z perspektywy młodego chłopaka… no nic, na razie tyle, może kiedyś jeszcze do niej sięgnę, właśnie pod kątem podzielenia się z P.T. Czytelnikami jakąś zborną opinią.
W 2020 r. czytałem dużo, stąd też siłą rzeczy odsiew negatywny też był większy, niż w latach poprzednich — życie jest za krótkie, żeby czytać dla przyjemności rzeczy, które w gruncie rzeczy nudzą. Lista książek, które na czytnik trafiły, ale z różnych przyczyn nie dałem im rady (czasem po prostu omijając pewne partie) wygląda następująco:
- Swiatłana Aleksijewicz, „Cynkowi chłopcy” — ta książka z pewnością ukazała się w Polsce zbyt późno, ale dobrze, że się w ogóle ukazała. Tytułowi cynkowyje malcziki to radzieccy żołnierze powracający z wojny w Afganistanie jako inwalidzi — lub w trumnach; w swoim czasie ten bazujący na wypowiedziach młodych sołdatów i ich rodzin (głównie matek) reportaż musiał być szokiem (zwłaszcza po wydaniu w Związku Sowieckim), niestety dziś dla mnie nie był już taki fascynujący (zaś konwencja książki, która bodajże w 2/3 składa się z narracji prowadzonej przez kilkudziesięciu bohaterów, jest bez mała niestrawna — toteż pewne fragmenty przeleciałem);
- Janina Bąk, „Statystycznie rzecz biorąc, czyli ile trzeba zjeść czekolady, żeby dostać Nobla?” — na pewno dobrą metodą jest wyjaśnianie poważnych tematów w luźny i możliwie nienużący sposób… gorzej, jeśli wychodzi na to, że dygresja, anegdota i bajer wypełniają (statystycznie na oko) przeszło 50,01% książki — co nie tylko staje się nużące, ale wręcz utrudnia uchwycenie istoty tematu; a można było to napisać jak „Factfulness” Hansa Roslinga — byłoby i mądre, i niegłupie, i zjadliwe;
- Steve Berry, „Maltański łącznik” — popłuczyny po Danie Brownie: jacyś Kawalerowie Maltańscy, jakieś spiski papieskie, jacyś agenci… przeczytałem ile dałem rady i wszystko zaczęło mi się mieszać, a wątki historyczne (może i całkiem ciekawe) okazały się niewystarczające;
- Tor Åge Bringsværd, „Hau. Pieski i bestie w baśniach, mitach i wierzeniach ludowych z całego świata” — wielkie rozczarowanie, bo temat świetny, szkoda, że autor troszkę się nie przyłożył. Książka w znacznej mierze opiera się na dosłownych cytatach z innych prac, no a czytanie czyjejś interpretacji interpretacji pradawnych wierzeń… rwane, nierówne;
- Marshall Browne, „Inspektor Anders i praskie dossier” — skusił mnie oczywiście „praski” tytuł książeczki, ale w środku… sprasowana blaga: włoski policjant rozmawiający po francusku z czeskimi policjantami o przeszłości komunistycznej StB, do tego jakiś tajemniczy morderca wyrzucający przez okna swoich przeciwników (skoro to Praga, to musi być defenestracja), podpisujący się jako Josef K. — no bo skoro to Praga, to musi być Franz Kafka… Nacudowane jak u Mroza, ale napisane (albo przetłumaczone?) w tak mydlany sposób, że idzie zasnąć (szkoda życia na kiepską literaturę);
- Emmanuel Carrère, „Limonow” — dość nietypowa biografia Eduarda Sawienki, nieżyjącego już radzieckiego (? rosyjskiego?) poety; na szczęście mało o poezji (choć życie Limonow prowadził mało poetyczne — z niego raczej taki Iredyński czy Himilsbach, acz podlany politsosem); niektóre passusy o życiu bohatera dość nieciekawe (część musiałem przefrunąć, więc książka raczej „niedoczytana”) — najciekawsze chyba były publicystyczne elementy dotyczące historii i upadku ZSRS oraz… odautorskie wstawki autobiograficzne odnoszące się do własnego życia autora;
- Stephen W. Hawking, „Krótka historia czasu” — niestety, jak dla mnie za nudne, a może raczej za trudne. Kilkadziesiąt lat temu byłbym zachwycony (zapewne w czasach, kiedy dla podobnych rzeczy zaczytywałem każdy numer „Młodego Technika”), ale dziś… poddałem się; wychodzi na to, że w pisaniu tej książki mogłaby pomóc Janina Bąk, wówczas na pewno zyskałaby na błyskotliwości;
- Krystyna Kaplan, „Londyn w czasach Sherlocka Holmesa” — skusiłem się, bo w jednej z e-księgarń była olbrzymia promocja (standardowa cena tej publikacji jest po prostu horrendalna)… niestety, książka w najlepszym przypadku przypomina zbiór testów napisanych do kobiecych lub młodzieżowych czasopism; przyjęta konwencja miała nie znudzić — mnie niestety znudziła przeokrutnie;
- Stephan Marks, „Dlaczego poszli za Hitlerem” — próba naukowej — lekarsko-psychologicznej — diagnozy fenomenu pewnego austriackiego bezpaństwowca, krzykacza, któremu udało się porwać masy. Potencjalnie bardzo fajna sprawa, jednak jak dla mnie troszkę za mocno nasiąknięta żargonem i terminologią — trochę za bardzo w temacie (coś jak Hawking);
- Antti Tuomainen, „Najgorętsza plaża w Finlandii” — miało być zabawnie i kryminalnie, a wyszło… przy okazji mnie naszła taka myśl, że czytając Mroza człowiek brnie myśląc „co on jeszcze wymyśli”, a czytając Tuomainena można być pewnym, że niczego nie wymyśli.
I to by było na tyle, na razie