Sobotni wieczór to dobry moment na dobrą lekturę, tudzież lekturę krótkiej omówki dobrej lektury. Jak przystało na czechofila nieortodoksyjnego, tym razem wybrałem książkę „Słowacja. Apacze, kosmos i haluszki”, której autorem jest Łukasz Grzesiczak.
Jak zawsze nie podejmuję się przedstawić P.T. Czytelnikom recenzji sensu stricto (pamiętam bowiem, że „eunuch i krytyk z jednej są parafii — obaj wiedzą jak, żaden nie potrafi”) — natomiast pozwoliłem sobie wynotować kilka moim zdaniem interesujących uwag i spostrzeżeń:
- o słowacko-czeskim sporze o napój Vinea, który przetrwał upadek komunizmu i podział Czecho-Słowacji, ale następnie została sprzedana producentowi Kofoli (czyli Czechom), co zdaniem konsumentów odbiło się negatywnie na recepturze, wskutek czego „nie jest już tak świeża i winogronowa, a jej smak stracił naturalność (…) nowy napój nie ma w sobie elegancji wina pozbawionego alkoholu” (to cytat z książki, ale nie jest to opinia autora);
- że Słowacy nie mają szczęścia, bardziej chyba niż Czesi, do polityki i polityków: Robert Fico jest twórcą i utrwalaczem oligarchicznego systemu splątującego ludzi władzy i biznesu, a jego decyzje sprawiły, że przeciętny Słowak ma niskie mniemanie o uczciwości (i wysokie o poziomie korupcji); za Ficą ciągnie się niewyjaśniona sprawa morderstwa Jána Kuciaka i jego narzeczonej Martiny Kušnirovej — co wcale nie przeszkodziło jesienią ubiegłego roku powrócić mu do władzy;
- (dla przypomnienia: T.G. Masaryk, jeden z największych czeskich (a może czechosłowackich?) bohaterów był pół-Słowakiem i pół-Niemcem, a języka czeskiego nauczył się dopiero jako dorosły człowiek (ponoć zwykł on mawiać, że „Słowacy to są Czesi, mimo że używają swojej gwary”); Słowakiem z krwi i kości jest też Andrej Babiš (poprzedni premier Czeskiej Republiki) — złośliwi mówią, że po czesku nie potrafi on mówić do dziś);
- te niesnaski z zachodnim sąsiadem nie zawsze były pozbawione czysto ludzkich podstaw: w momencie podziału państwa przyjęto, że jego dorobek sportowy pozostaje przy Czeskiej Republice, więc to słowaccy hokeiści zaliczyli spadek do najniższej grupy mistrzostw świata; aksamitny rozwód oznaczał także niemało kłopotów dla zwykłych ludzi — ot, choćby czasem trzeba było „wybrać” jedno z dwóch hipotetycznie możliwych obywatelstw;
- że społeczeństwo słowackie jest najbardziej homofobiczne spośród całej UE: w przeprowadzonych pięć lat temu badaniach wypadli pod tym względem na szarym końcu (poniżej nawet Bułgarii i Rumunii); znawcy tematu mówią, że nie chodzi tu tylko o katolicyzm, ale raczej o wiejski konserwatyzm (w 5,5-milionowym kraju są tylko dwa miasta liczące ponad 100 tys. mieszkańców — kto jechał przez Słowację międzymiastowymi, ten wie; może to dlatego Karika pisze tak ludowością podszyte horrory?); ale to nie wszystko: aż 56% Słowaków ma ulegać teoriom spiskowym (!), a 51% wierzy, że Żydzi sprawują kontrolę nad światem
- większy feler: Słowacy cały czas są mocno prorosyjscy: 42% uznaje Rosję za najważniejszego strategicznego partnera swego kraju, a w naszej części świata większymi rusofilami okazują się tylko Serbowie (chętniej też przypisują NATO odpowiedzialność za napaść Rosji na Ukrainę, są też mniej przychylni przyjmowaniu uchodźców z Ukrainy, niż Węgrzy,
- dla kontrastu: Słowacja jest jednym państwem Grupy Wyszehradzkiej, która przyjęła wspólną walutę (najstarsi P.T. Czytelnicy mogą pamiętać moje niegdysiejsze emocjonujące relacje z płacenia w euro za pivo);
- to też jest ciekawe: Polak, Węgier, dwa bratanki… wszystko wskazuje na to, że popularne polskie porzekadło mówi o mieszkańcach Węgier Górnych, z którymi Polacy mogli się łatwo dogadać; stąd też do dziś w języku słowackim rozróżnia się Maďarsko i Uhorsko (my je zwykle wrzucamy do jednego wora, tylko nieliczni fantaści historyczni pamiętają o różnych aspektach monarchii KuK);
- (z tymi Madziarami na szczęście już wszystko jest OK, chociaż jak się okazuje Orbán nadal próbuje coś tam mieszać na miękko, tym razem via sport (np. klub DAC 1904 Dunajská Streda jest mocno finansowany przez władze Węgier, zaś śpiewane przez jej kibiców piosenki bywały uznawane za na tyle kontrowersyjne, że aż doprowadziło do wprowadzenia prawa zakazującego publicznego wykonywania obcych hymnów);
- ciekawe są też opowiastki o kodyfikacji języka słowackiego: sęk w tym, że slovenčina była używana w mowie, w mnogości gwar — ale którą z nich potraktować jako bazę do języka literackiego, urzędowego, etc.? (w tym miejscu wypada przybić piątkę z autorem za bardzo ładnie opisane różnice między słowackim „h” i „ch”, które na dyktandach kłopotów nie sprawiają, bo każdy Słowak wie, co mówi — w przeciwieństwie do liter „i” oraz „y”, które oddają ten sam dźwięk);
- mało tego: Łukasz Grzesiczak był nawet na osiedlu Luník IX i rozmawiał z jego mieszkańcami — i nawet nie wstydził się przyznać, że miał pewne, chyba nie tak małe, obawy…
Podsumowując: fajna książka, gładko się ją czyta, można sporo się dowiedzieć, ale nie zmęczyć się nadmiarem wiedzy — jak dla mnie bomba. Zdecydowanie polecam.
PS skąd Apacze w tytule? Ano od bratysławskiej knajpy Next Apache — bo jednemu facetowi tak wybrzmiał w uszach zwrot „nech sa páči”.
(Łukasz Grzesiczak, „Słowacja. Apacze, kosmos i haluszki”, Wydawnictwo Poznańskie, na papierze 336 str.)