Bez dwóch zdań szkoda czasu na choćby pobieżną analizę opublikowanej wczoraj tzw. „ustawy kagańcowej” (ustawa z dnia 20 grudnia 2019 r. o zmianie ustawy — Prawo o ustroju sądów powszechnych, ustawy o Sądzie Najwyższym oraz niektórych innych ustaw, Dz.U. z 2020 r. poz. 190), natomiast nie szkoda czasu na podkreślenie, że historia dowodzi, że wszystko co złe zawsze zaczyna się od kłamstwa.
W przypadku ustawy kagańcowej takim kłamstwem jest preambuła (dla przypomnienia: preambuła to niewzmiankowane w „zasadach techniki prawodawczej”, często podniosłe „wprowadzenie” do aktu normatywnego objaśniające wolę prawodawcy; kiedyś preambułę stosowało się w naprawdę najpoważniejszych przypadkach, ale że świat schodzi na psy i wszystko się dewaluuje, preambuły coraz częściej widuję nawet w umowach handlowych).
Preambuła „ustawy kagańcowej” brzmi następująco:
W poczuciu odpowiedzialności za wymiar sprawiedliwości w Rzeczypospolitej Polskiej, podkreślając znaczenie, iż Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli i to do Narodu, należy władza zwierzchnia;
Uznając konieczność poszanowania trójpodziału i równoważenia władz wynikającą z art. 10 Konstytucji RP;
W poszanowaniu wartości demokratycznego państwa prawnego oraz niezależności i apolityczności sądów;
Realizując prawo obywateli do sprawiedliwego i jawnego rozpatrzenia sprawy bez nieuzasadnionej zwłoki przez właściwy, niezależny, bezstronny i niezawisły sąd;
Szanując konieczność zagwarantowania przez Rzeczpospolitą Polską wolności i praw człowieka i obywatela gwarantowanych w konstytucji i innych aktach normatywnych oraz znaczenie wynikającego wprost z konstytucji zakazu prowadzenia przez sędziów działalności publicznej nie dającej się pogodzić z zasadami niezależności sądów i niezawisłości sędziów;
Uznając znaczenie zasady bezpieczeństwa prawnego dla obywateli, w szczególności zasadę zaufania obywateli do Państwa i stanowionego przez nie prawa oraz konieczność zagwarantowania pewności w zakresie powołania przez Prezydenta RP sędziów, którzy orzekają w ich sprawach;
Szanując dążenie do zapewnienia jednolitości orzecznictwa w Polsce i podwyższenia standardów prawa zarówno stanowionego jak i stosowanego;
Podkreślając ustrojową rolę Trybunału Konstytucyjnego jako organu powołanego do orzekania o zgodności z Konstytucją ustaw i umów międzynarodowych;
Uznając, że każdemu powołanemu przez Prezydenta RP sędziemu należy zapewnić warunki godnego wykonywania zawodu sędziego, w szczególności zapewnić skuteczne procedury nie pozwalające na nieuzasadnione prawnie podważanie statusu sędziego przez jakikolwiek organ władzy wykonawczej, ustawodawczej, sądowniczej, a także przez jakiekolwiek osoby, instytucje, w tym innych sędziów, a tym samym dążąc do zapewnienia obywatelom poczucia bezpieczeństwa i stabilności w zakresie wydawanych przez sądy orzeczeń;
Uchwala się niniejszą ustawę.
Czego tam nie ma…? Jest właściwie wszystko: trójpodział i równoważenie władz (można powiedzieć, że jeśli chodzi o check & balances jestem wręcz ortodoksem!), jest demokratyczne państwo prawa (wszyscy nadal się uczymy co oznacza to pojęcie) i niezależność i apolityczność sądów, pojawia się także prawo do niezawisłego sądu — można powiedzieć, że preambuła do „ustawy kagańcowej” to pewnego rodzaju wyciąg z obowiązującej Konstytucji RP! — rozumianej także jako zakaz prowadzenia innej działalności publicznej przez sędziów (popieram!) oraz podkreślenie znaczenia żywionego przez obywateli zaufania do państwa i prawa (w takich momentach odzywa się we mnie mój anarchistyczny chochlik, który prosi, by zapytać: czy to się da zadekretować, Sire?)… a później mamy ładne kwiatki:
- zakaz wypowiadania się samorządu sędziowskiego i kolegium w „sprawach politycznych”, zwłaszcza „podejmowanie uchwał podważających zasady funkcjonowania władz” — czyli legislatywa (wespół w zespół z egzekutywą) życzy sobie już nie tylko monopolu na podejmowanie decyzji podważających zasady funkcjonowania władz (np. sądownictwa), ale też nie życzy sobie słyszeć krytyki (art. 9 usp);
- przepis, w myśl którego „niedopuszczalne” staje się „kwestionowanie umocowania” wszelkich organów państwa, a także „ustalanie lub ocena” prawidłowości powołania sędziego (art. 42a usp) — czyli nie dość, że pośrednio do piachu idą przepisy o niewłaściwej obsadzie składów, to w dodatku umocnieniu ulega zasada, iż najwyższym prawem jest wola (kogoś tam) i niech nikomu nie będzie wolno fikać (a przecież sądy w toku orzekania nie raz spotykają się z problemem należytego funkcjonowania różnych organów);
- naruszenie w/w zakazów będzie traktowane jako „przewinienia służbowe (dyscyplinarne)”, do sankcji dopisano karę pieniężną w wysokości wynagrodzenia za jeden miesiąc — o tym, przypomnijmy, orzekać ma Izba Dyscyplinarna SN (sic!);
- stwierdzenie uchybienia w prowadzonym przez Krajową Radę Sądownictwa postępowaniu dotyczącym wniosku o powołanie sędziego nie jest podstawą do ponownego rozpatrzenia sprawy, jeśli „chwycił” inny kandydat (art. 45a-45c ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa) — co ciekawe w tym przypadku ustawa nie tylko narusza zasadę nieretroakcji prawa (art. 12 ust. 1 ustawy), ale też kasuje i unieważnia wszystkie już złożone reklamacje (art. 12 ust. 3-4).
I to wszystko już za tydzień, bo przecież nie po to pisze się taką preambułę, żeby ustawić jakieś sensowne vacatio legis.
Zamiast komentarza: obecna władza polityczna odrobiła lekcje z socjotechniki (dla przypomnienia: hitlerowska ustawa o pełnomocnictwach w rzeczywistości nosiła tytuł „o pozbyciu się niedoli ludu i Rzeszy”), modelowym przykładem jest sążnista preambuła do ustawy dziesiątkującej niezależność i niezawisłość wymiaru sprawiedliwości, która ma uniemożliwić przeciwdziałanie zakusom zmierzającym do opanowania także tego segmentu władzy…