Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, podejmując decyzję o skorzystaniu z prawa łaski [w/s Jana Śpiewaka], miał na uwadze przede wszystkim fakt, że konsekwencje skazania znacznie przekraczają normalny poziom ich uciążliwości, a także wymagają tego zasady humanitaryzmu i sprawiedliwości, a także porównanie motywów działania osoby skazanej ze skutkami, jakie wyrok spowodował w sferze jej życia osobistego, przy uwzględnieniu istotnego zaangażowania tej osoby w działalność społeczną. [za motywami ułaskawienia]
Jeszcze urzędujący prezydent ułaskawił, rzutem na przedwyborczą taśmę — cóż tego, że pół roku po spotkaniu ze skazańcem — „miejskiego aktywistę” Jana Śpiewaka. Znany z walki z „dziką reprywatyzacją” warszawskich kamienic, uznany winnym przestępstwa zniesławienia adw. Bogumiły Górnikowskiej („córki byłego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ćwiąkalskiego”), Jan Śpiewak miał nadużyć wolności słowa, za co sąd skazał go na karę grzywny i nakazał pokrzywdzonej wypłatę nawiązki.
Nie mam wątpliwości, że to gest przede wszystkim polityczny, pod tym względem nie odbiegający od niesławnej pamięci obdarzenia swą łaską Mariusza Kamińskiego et consortes (dla rozwiania wątpliwości: tym razem Andrzej Duda postąpił formalnie całkowicie prawidłowo, w szczególności poczekał na prawomocny wyrok). Mniejsza z tym, że mocno lewicowa polityka formacji rządzącej w znacznym stopniu pokrywa się z postulatami ugrupowań, które przynajmniej nie wstydzą się nazywać lewicowymi (złośliwie dodałbym, że normatywne podstawy funkcjonowania „komisji Jakiego” odpowiadają definicji praworządności leninowskiej) — chodzi oczywiście o to, żeby dotrzeć do serc i głów elektoratu lewicowego, choćby na trzy tygodnie przed wyborami (zapewne dlatego Śpiewak musiał sporo poczekać na ułaskawienie — ale gdyby wybory były 10 maja…). Było nie było jeden Duda może więcej niż choćby dziesięciu Biedroniów i Zandbergów razem wziętych.
Czy to oznacza, że się z prezydentem nie zgadzam i decyzję jego krytykuję? Nie, albowiem ułaskawienie Jana Śpiewaka popieram z całego serca (niezależnie od tego, że jest podszyte politycznie): chodzi o to, że żadne „trudne do zniesienia” przez inna osobę słowa nie powinny być ścigane karnie, zaś każdy, kto uważa, że czyjeś kłamliwe gadanie paskudzi mu reputację, powinien mieć do dyspozycji tylko i wyłącznie przepisy o ochronie dóbr osobistych (nb. potencjalnie bardziej dolegliwe dla sprawcy, oczywiście nie licząc wpisu do Krajowego Rejestru Karnego).
Jednak nie chciałbym, by prezydent Duda poprzestał na korzystaniu ze swej prerogatywy w kolejnych przypadkach penalizacji przekroczenia granic wolności słowa. Zawsze istnieje ryzyko, że ktoś nie będzie chciał się do niego zwrócić w tej sprawie, że Kancelaria czegoś nie zauważy — że dojdzie do ścigania i ukarania osoby, która po prostu coś powiedziała lub napisała.
Stąd też, skoro prawo jest narzędziem polityki, wzywam prezydenta do wniesienia projektu ustawodawczego — uchylenie z kodeksu karnego całego art. 212 kk, który cały czas przewiduje karną penalizację przekroczenia granic wolności słowa, w tym nawet wsadzenie do więzienia dziennikarzy czy zwykłych internautów (nawiasem mówiąc w kontekście art. 213 par. 2 kk pojęcie „przekroczenia” granic wolności słowa należy traktować dość rozszerzająco). Utrzymanie zasady, że można karać kogoś za niemiłe słowa nie ma już dziś najmniejszego sensu — z wyjątkiem oczywiście prostej zasady, że winny kłapania dziobem musi beknąć po całości.
Sądzę, że szybka inicjatywa ustawodawcza i przypilnowanie sprawy w parlamencie będzie całkiem niezłym gestem w kampanii wyborczej, może nawet lepszym niż jednostkowe ułaskawienie Jana Śpiewaka — żeby nie mówili, że „twoje zasady humanitaryzmu i sprawiedliwości są większe niż moje”.