Śmiechem dnia dla niektórych jest informacja, że stado baranów przybranych w wilcze skóry odcięli od Fejsbóka; moim śmiechem dnia jest oczywiście reakcja polityków — tak rządu („Blokowanie dostępu do Facebooka dla Konfederacji to realne zagrożenie dla wolności słowa w Polsce”) jak imć posła Bosaka („w Polsce musi panować wolność polityczna i amerykańskie korporacje internetowe nie są od tego, żeby tę wolność tłamsić, czy ograniczać, czy też wyznaczać jej zakres”, via PAP). Zbanowanie Konfederacji na Facebooku mógłbym skwitować felietonem, który na tutejszych łamach już poszedł (por. „O tym, że zbanowanie użytkownika przez popularny serwis społecznościowy to ani dyskryminacja, ani cenzura”), toteż właściwie dziś powinienem sięgnąć po jakąś ciekawą lekturę i lampkę wina… ale gdzie żabę kują, tam tygrys ze śmiechu ryczy, więc pośmiejmy się razem („a z czego się śmiejecie? z siebie samych się śmiejecie!”).
Zaczynając od początku, ale to ważne zastrzeżenie: Konfederacja to ten ulepek ugrupowań, który czasem na sztandarach wywiesza wolność gospodarczą, nie zapomina także o wolności słowa (gorzej, że czasem poleci jak ten Korwin-Mikke z Hitlerem, nie mówiąc o narodowej szajbie). Wydawać by się mogło, że polityk, który mówi, że ma być tak jak kto chce, powinien rozumieć, że to nie oznacza, że powinno być tak, jak on chce — lecz że koniec mojej wolności tam, gdzie początek Twojego nosa...
Wracając ad rem: czy zbanowanie Konfederacji na Facebooku to zamach na wolność słowa i zagrożenie dla swobód politycznych — a przynajmniej aż takie ryzyko, że aż PiSowski minister musi otwierać paszczę? Więc jeszcze raz: dopóki Meta czy inny Gógiel jeszcze są prywatną firmą, taką samą jak niniejsze „Czasopismo” — przypominam, że ja też tu robię w mediach i też realizuję wolność słowa, i nawet troszkę pozwalam realizować swoją wolność słowa i wyrażania opinii P.T. Czytelnikom — komentarze są dla wszystkich — owszem, polemizuję, czasem nawet prześmiewczo czy nawet brutalnie, ale generalnie nie usuwam), dopóty jest ich prywatną sprawą jakie treści będą publikować lub dopuszczać do publikacji.
Jeśli ma być inaczej — czy mam rozumieć, że jakiś minister z jakimś baranem w wilczej skórze ma dyktować jakie treści będą się ukazywały lub nieukazywały — na Fejsbóku lub na tutejszych łamach?
Rozwala mnie ten płacz nad wolnością słowa: zwracam uwagę, że Fejsbók nie zakazuje baranom beczenia, nie leci na skargę do Rady Wolności Słowa, nie donosi do prokuratury — po prostu korzysta z prawa, jakie powinien mieć każdy prywatny wydawca. Jeśli ktoś ma inną koncepcję — a miłośnik wolności gospodarczej i osobistej powinien mieć to szczególnie na uwadze — to należy powołać własne konkurencyjne medium, tamże głosić swoje słowa — a jeszcze jakby się udało przegonić konkurencję… Jeśli się uważa, że przedsiębiorcy nie powinni być skrępowani zbytecznymi zakazami i nakazami — to należy mieć na uwadze, że oto taki przedsiębiorca, realizując swój własny (dobrze czy źle pojęty) interes podejmuje takie decyzje, jakie mu pasują.
Upraszczając: czy PiSowski minister od cyfryzacji poprze mój postulat, by prezes Kurski udzielił mi piętnastominutowego okienka w TVP — bo przecież moja wolność słowa doznaje olbrzymiego ograniczenia przez to, że moje poglądy nie są rozpowszechniane w publicznych mediach? Ale czy to też oznacza, że takie „Czasopismo” jak moje ma mieć obowiązek publikowania czegokolwiek napisanego przez kogokolwiek, kto sobie zażyczy — bo jego poczucie swobody wypowiedzi domaga się rubryki na tutejszych łamach?
To są oczywiście pytania retoryczne, wszakże nikt przy zdrowych zmysłach tak nie powie. Po to mamy różnorakie media (i po to rząd ma trzymanie na mediach publicznych), żeby każdy pisał co chce (żeby TVP rząd chwaliła, a na innych szczuła). Po to mamy wolność słowa, żeby mieć swobodę wypowiadania swoich opinii, a za ich wygłaszanie nikt nie powinien być karany — ale też oczywiście nikt nie ma roszczenia, żeby określony wydawca musiał publikować lub znosić publikację takich czy innych treści. Po to mamy wolność gospodarczą, żeby każdy przedsiębiorca sam decydował jak prowadzić swój biznes i ponosił ryzyko nietrafionych wyborów.
W takich momentach #jajakoliberał po raz n-ty marzę o normalnej, porządnej, stabilnej emocjonalnie, liberalnej partii politycznej, na którą mógłbym normalnie, porządnie i bez wstydu zagłosować — bez populistycznego dyrdymalstwa, narodowego bałwaństwa — i bez zaprzeczania głoszonym ideom, bo jak Kali mieć poglądy, to dobrze, ale jak Kalemu te poglądy nie pasują, to tym gorzej dla poglądów…