Być może część P.T. Czytelników jest już znużona epickimi opowieściami o psie, który zdobywał Tatry — cóż jednak począć, skoro opisywanie wakacyjnych przygód bawi mnie tylko nieco mniej niż ich przeżywanie?
Dziś zatem przyszedł czas na reportaż z czwartej tegorocznej wycieczki w Tatry Słowackie — dziś pod hasłem: jedziesz w Tatry? weź ze sobą psa, on też chętnie wejdzie z Tobą na 2000 metrów.
Zacznijmy od faktograficznego wprowadzenia: Tatry Bielskie to leżące na uboczu, a przez to nieco zapomniane pasmo tatrzańskie. Niższe niż Tatry Wysokie, nie tak rozległe jak Tatry Zachodnie, dzięki temu nieco mniej oblegane przez turystów. Z perspektywy psa jest też taki plus, że Belianske Tatry nie są zbudowane z ostrych granitów — nie jesteśmy mięczakami, ale kilka (-naście) godzin dreptania po ostrych skałach nie może pozostać bez wpływu na stan psich łap; jeśli nie pierwszego, to już drugiego czy trzeciego dnia na pewno.
My wybraliśmy szlak ze Ždiaru (start przy wyciągach narciarskich lub przy hotelu), który ma ten plus, że początkowo łagodnie wiedzie przez zacieniony las, a później unosi się dość raptownie, dzięki czemu sprawnie zyskujemy wysokość. Tak, prawdziwe tygrysy najbardziej nie lubią tych średnio stromych ścieżek — już nie spacer, jeszcze nie konkret.
I tak aż na leżącą na głównej grani Szeroką Przełęcz Bielską (1826 m) rozdzielającą Płaczliwą Skałę od Szalonego Wierchu. Tu już naprawdę czuć czym są Tatry Bielskie.
Odpocząwszy solidnie (pamiętać trzeba, że pies w górach też jeść musi, a jak pies je, to i odpoczywa) uderzyliśmy — cały czas podziwiając świetną panoramę Tatr Wysokich — na przełęcz o ciekawej nazwie Szalony Przechód (Vyšné Kopské sedlo). Tu już nie było żartów: chociaż 1933 m nie grożą chorobą wysokościową, o zawrót głowy nietrudno, zwłaszcza, że przecież już w tym momencie psinka pobiła swój świeżo ustanowiony rekord wysokości.
Spytacie dlaczego taka dziwna nazwa — Szalony Przechód? Mam na ten temat pewną teorię: otóż nam przydarzyła się tam rzecz niesłychana, rzecz, która nie powinna się zdarzyć. Oto ja, człowiek, który pół życia temu ustanowił swój wcale nie tak beznadziejny rekord wysokości… zmyliłem szlak.
Nie wiem czy w tamtym zakątku Tatr Bielskich dzieją się rzeczy szalone i tajemnicze, ale dość rzec, że całkowicie przypadkowo weszliśmy na zamknięty w 1978 roku odcinek Magistrali Tatrzańskiej… Cóż, czy to spozirając na przepiękne otoczenie, czy to nie dość dokładnie patrząc pod nogi (kątem oka widać nie tylko doskonale zachowaną ścieżkę ale i nieużywane od czterech dekad oznaczenia) — czy też po prostu poddając się szalonemu genius loci — przetrawersowaliśmy wschodnie zbocze Szalonego Wierchu…
…i zanim zauważyliśmy zawirowanie czasoprzestrzeni — przeszedłszy przez Szaloną Przełęcz — cały czas na wysokościowym, szalonym haju, wdrapaliśmy się na górę o ujmującej nazwie Zadnie Jatki i okrągłej wysokości 2020 metrów. Ekscentrycznej psychodelii ciąg dalszy: wierzchołek Zadnich Jatek to przemiła trawiasta kopuła, może nic spektakularnego ale na pewno niezłe widoki na Tatry Wysokie i na Magurę Spiską…
Dwa tysiące w Tatrach szczególnego wrażenia nie robi, ale pani i pan z psinki dumni, bo wiele psów, które mają na koncie dwutysięcznik nie znamy; znamy psicę, która ma na koncie Koronę Gór Polskich (psią)*
Ta historia skończyła się happy-endem: mimo ogarniającego nas szaleństwa bez szczególnych niebezpieczeństw udało się zejść z tej góry, wsiąść do auta, pojechać na kwaterę — i wrócić do domu.
A na zakończenie akapit dydaktyczny: wbrew temu co można wyczytać tu i tam pies jak najbardziej nadaje się w góry, i to takie jak Tatry. Oczywiście mowa tu o psie przygotowanym kondycyjnie, z przewodnikiem, który kuma czaczę, oszpejonym jak należy (co tu kryć, w Tatrach takie szelki jak Ruffwear Web Master przydają się najbardziej).
Odwracając nieco problem: bo czy góry są zatem dla ludzi? Nie dla wszystkich, kochani, nie dla wszystkich…
* Korona Gór Polskich (psia) to po prostu Korona Gór Polskich minus Rysy, Babia Góra i Tarnica.